Po raz kolejny Bobby Rodriguez pokazuje naocznie, czym się różni reżyser mało zdolny (jak on) od genialnego (jak jego ziomuś Quentin). Niby robią coś podobnego, ale różnią się od siebie właśnie tą iskrą geniuszu.

Film jest skrzyżowaniem horrorowej sztampy otwarcie nawiązującej do "Obcego", "Coś" i historii o zombie z dramatem szkolnym, ale z bardzo nieśmiałymi próbami pastiszu. Tylko że tam, gdzie pastisz wychodzi Quentinowi genialnie, Bobby'emu nie wychodzi w ogóle i na koniec dostajemy to, co reżyser chciał sparafrazować - tylko że bez żadnej parafrazy.

Swoją drogą zdumiewa brak w opisie filmu wzmianki o Floydach. Już piosenka lecąca w pierwszych minutach jest parafrazą "Another Brick in the Wall". Wydawałoby się to bezczelną zrzynką, ale później pojawia się też oryginał.

Tak więc za Floydów plusik mały, drugi za ciekawostki obsadowe, jak choćby Elijah Wood sprzed "LOTR", Salma czy wyjątkowo tu piękna Jordana. Interesujące jest też rozwiązanie zagadki, kto jest primum movens. Cała początkowa akcja wskazuje na wrednego wuefistę, a tu nie.